Trudno sobie przecież wyobrazić strzelinianina, który nie jada barszczu ukraińskiego, pierogów, czy też mówi wskazując miejsce „tam” zamiast swojskiego, kresowego „tam o!”.
Szkoda tylko, że poza barszczem, pierogami i niewielkimi śladami tamtejszej gwary, wiele z kresów w Strzelinie nie pozostało. Przed tygodniem miałem przyjemność uczestniczyć w polsko-szkockim weselu. Z zazdrością patrzyłem na ubranego w tradycyjny kilt pana młodego. Tymczasem choć moja rodzina pochodzi z okolic Tarnopola, to ze wstydem przyznać muszę, że nawet nie wiem jak tamtejszy tradycyjny strój ludowy wygląda. Czy mam zatem prawo nazywać się kresowiakiem, lub choćby potomkiem kresowiaków, kiedy w rzeczywistości niewiele, żeby nie powiedzieć nic, o Kresach nie wiem?
Z mojego wstydu tłumaczy mnie to, że nie jestem wyjątkiem. Ani w Strzelinie, ani w żadnym innym zakątku Dolnego Śląska. Z racji młodego wieku nie pamiętam czy PRL celowo czy tylko przypadkiem wyzuła nas z wszelkich kresowych tradycji. Przyznać jednak muszę, że zrobiła to wyjątkowo skutecznie. Kiedy przed laty, jako członek zespołu ludowego Wiązowianie, wychodziłem na scenę, miałem na sobie opoczyński strój ludowy. Wydawało mi się to wówczas logiczne. Skoro nie ma strojów dolnośląskich, trzeba sobie jakoś radzić. Przez myśl mi nawet wówczas nie przeszło, żeby zainteresować się modą moich babć i dziadków.
Nawet teraz kiedy świadomość własnych korzeni jest u mnie i pewnie u przeważającej liczby strzelinian zdecydowanie większa, łatwo w tej materii nie jest. Nawet najwięksi producenci „ludowszczyzny” nie mają w swojej ofercie niczego, co pozwoliłoby mi ubrać się jak moi przodkowie. I coś mi się wydaje, że nie jest to wina producentów, bo ci, gdyby rzeczywiście istniała taka potrzeba, pewnie przed produkcją by się nie wzbraniali. Najwyraźniej sami sobie jesteśmy winni. Czy nawet inaczej, winni są właśnie nasi przodkowie, którzy z nieznanych mi powodów odeszli wraz z wiedzą, o którą powoli się upominamy.
Ale nawet jeśli nigdy nie będzie mi dane ubrać się na jakąś ważną uroczystość tak, jak ubrałby się mój pradziad w Trembowli, nawet jeśli barszcz i pierogi przestaną mi smakować, kresowiakiem czuć się będę, mimo że byłem tam tylko raz i to już niemal 20 lat temu, a właśnie tamta podróż mi to uświadomiła. Wprawdzie spotkałem tam ludzi obcych i tamta ziemia nawet przez chwilę nie wydała mi się moją ojczyzną, jestem z nią związany grobami moich przodków, których wciąż jeszcze jest tam więcej niż tu, na Dolnym Śląsku. Dopóki te groby tam są, dopóki na nagrobkach widnieją bliskie mi nazwiska, ziemia ta będzie dla mnie ważna na tyle, bym mógł choć w niewielkim stopniu czuć się kresowiakiem, takim jakimi byli moi dziadkowie.