Słoneczne przedpołudnie. Strzeliński rynek przemierza wyglądająca dość młodo osoba, która zna szczegóły wydarzeń z lat 60 – tych.
- Swój młodzieńczy wygląd zawdzięczam umiłowaniu do przygód oraz temu, że zawsze podchodziłem do nich z uśmiechem na ustach. Jest „typem raczej niespokojnym” i zawsze pasjonowało mnie zaglądanie właśnie tam, gdzie nie bardzo było mi wolno – mówi pan Tadeusz.
Podobnie zachował się właśnie w latach 60-tych, gdy Pan Rogowski pracował przy ruinie ratusza w Strzelinie. Młody chłopiec lubił obserwować, co dzieje się w tej części miasta, do której niedługo miał sam się przeprowadzić. Podczas wycieczek poznawał jej zakamarki. Jednym z jego ulubionych zajęć była właśnie obserwacja pana Rogowskiego, jak ten wywoził gruz z centralnej części miasta przy pomocy wozu, który ciągnął koń.
Już wcześniej snuł młodzieńcze fantazje na temat domniemanych tuneli pod strzelińskim rynkiem i skarbach tam ukrytych. Nie domyślał się wtedy, że mogą się one rzeczywiście znajdować się w bardziej odsłoniętym miejscu. - Pewnego dnia Rogowski coś odkopał spod tych gruzów – relacjonuje pan Tadeusz. Wyglądało to jak dodatkowy pokoik postawiony tuż przy ścianie ratusza. Po odgarnięciu reszty gruzu dokopał się do stalowych drzwi.
Dalsze wypadki musiał już jednak obserwować z odległości o parę kroków większej, gdyż na miejscu pojawili się pierwsi gapie. - Zaczęli się dobierać do tych drzwi – opowiada dalej. – W ruch poszedł palnik – dodaje. To, co ukazało się jego oczom, przeszło najśmielsze oczekiwania. Za drzwiami widoczna była krata, a obok niej stały... sanki.
- Były tak stare, że jak na nich stanąłem, to pękły pode mną od razu – pan Tadeusz przypomina sobie tę chwilę. Jednak nie to skupiało uwagę wszystkich, którzy byli na miejscu.
- Za kratą znajdowało się pomieszczenie podzielone na dwa mniejsze – mówi świadek. – Po jednej stronie widziałem coś, co wyglądało jak skrytki depozytowe, po drugiej - metalową skrzynię, która mogła mieć około 70 centymetrów wysokości i 50 szerokości. Wyglądała jak sejf.
Dalsze wypadki musiał jednak obserwować z jeszcze większej odległości, gdyż na miejscu pojawili się przedstawiciele aparatu bezpieczeństwa i wszyscy „zwykli” obywatele musieli zostać odsunięci jak najdalej. Po rozprawieniu się z kratą weszli do środka i zaczęli wynosić różne rzeczy. Co to mogło być, nie da się dziś jednoznacznie stwierdzić. Pan Tadeusz twierdzi, że widział tam różne papiery i wiele innych, jednak widok skutecznie uniemożliwiała pewna przeszkoda. - Rozwinęli coś na kształt parawanu – relacjonuje. – Dalej już nikt nic nie widział. Przyjechało jeszcze jakieś auto. Wołga albo Moskwicz. Na pewno było czarne – stwierdza z pełnym przekonaniem. – Auto z plandeką. „Aparat” zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
Pan Tadeusz mówi, że istnieje szansa, że „sejf” znalazł się na chwilę w Powiatowej Radzie Narodowej albo w budynku „partii”, ale potem na pewno został gdzieś wywieziony.
- Niewielka część tego transportu znajduje się w wrocławskim Arsenale – twierdzi Sylwia Macheta ze Strzelińskiego Ośrodka Kultury.
Co stało się zresztą? Możemy chyba już tylko się domyślać, gdyż prawdopodobnie poznanie prawdy nigdy nie będzie dane.
Podczas spotkania z Panem Tadeuszem Weltnerem opowiedział on o jeszcze jednej dziwnej sprawie z tamtego okresu. Podobno na początku lat 70-tych z kaplicy ewangelickiej, która znajdowała się w miejscu, gdzie dzisiaj jest park obok ZSP 1, zostały zabrane płyty nagrobne. Miały być one wykonane z marmurów i innych drogich kamieni. Ich historia jest jeszcze bardziej tajemnicza. Dzisiaj wiadomo, że przez chwilę składowane były niedaleko byłego więzienia przy ulicy Pocztowej. - To były takie czasy, że wszystko szło na odbudowę Warszawy – opowiada pan Tadeusz. – Tam wszystko musiało być najlepsze, najpiękniejsze. Nikt nie liczył się z mniejszymi miasteczkami.
Co się tyczy skarbów z ratusza, to można tylko snuć domysły, co w rzeczywistości mogło być tam składowane. Pan Tadeusz twierdzi, że najprawdopodobniej były to różne drogocenne drobiazgi, które mieszkańcy miasta zdeponowali w czasie wojny. Możliwe, iż znaleziono tam biżuterię lub inne aktywa. Niestety tego się raczej nigdy nie dowiemy. Wieść gminna niesie, że część transportu zniknęła, a wraz z nią kliku przedstawicieli władzy, którzy mieli ochraniać konwój...