Zasady, jakie rządzą przydzielaniem stanowisk dla poszczególnych kupców, można streścić krótko: brak jakichkolwiek reguł, czyli wolna amerykanka. Teoretycznie każdy może zająć dowolne miejsce. W praktyce wygląda to tak, że kupcy regularnie handlujący na placu mają swoje stałe stanowiska, gdzie zawsze można ich znaleźć. Przyjeżdżają na targowisko przed otwarciem i spokojnie zajmują miejsca. Wszyscy wiedzą kto, gdzie stoi, a nawet gdzie stał wcześniej. Każdy handlujący zna sąsiadów.
Problem zaczyna się wówczas, gdy pojawi się ktoś nowy. Gdzie się ustawić? Nikt nie wie. Za to każdy wie gdzie nie wolno, bo zwyczajowo to akurat miejsce zajmuje ich znajomy. Gdzieś jednak nowi muszą stanąć. Ci pokorni czekają do godziny 8, kiedy wiadomo już, które stanowiska będą tego dnia wolne. To, które można zająć, wskazuje kierownik targowiska. Znalezienie odpowiedniego miejsca oczywiście zajmuje czas, który w przypadku handlowców łatwo przeliczyć na stracony utarg. Zdarza się, że jakiś zbuntowany kupiec, jeszcze przed otwarciem targowiska, próbuje przedostać się przez płot, aby zająć atrakcyjne miejsce przed innymi. W sytuacji kiedy trafi na miejsce tradycyjnie zajmowane przez kogoś innego, dochodzi do awantur, a nawet rękoczynów. W skrajnych przypadkach interweniować musi dzielnicowy lub straż miejska.
Sytuację mógłby uprościć jasny system rezerwacji stanowisk. Zarządca próbował wprowadzić jego namiastkę, wykreślając na asfalcie place i numerując je. Jednak, że te działania zostały zignorowane przez bezpośrednio zainteresowanych. Stragany i stoły ustawiali nadal jak popadnie, bagatelizując białe linie. Dlaczego tak się dzieje?
Zapytani kupcy otwarcie przyznają, że system wiązałby się z dodatkową opłatą, na którą niewielu stać. - Proszę spojrzeć na tego pana - mówi jedna z handlarek, wskazując na sąsiada. - Sprzedaje kapelusze. Ma ich zaledwie kilka, jeden produkt. Ile mu się uda w ciągu dnia sprzedać? Jeden? Jeśli uiści jeszcze dwadzieścia złoty (kwota hipotetyczna) za rejestrację, będzie musiał do tego interesu dokładać.
W nieco innym tonie wypowiadają się doświadczeni handlowcy. - Mi rezerwacja jest niepotrzebna - odpowiada pan przy straganie rozstawionym przy głównej alei. - Ja swoje miejsce zajmuję od 10 lat i nigdy nie miałem problemu. Podobnie mówi ekspedient na stoisku z odzieżą - A kto mi tu stanie. Wszyscy wiedzą, że to moje miejsce, a koledzy przypilnują.
Szkoda tylko, że system sąsiedzkiej pomocy ogranicza możliwość rozstawienia się na czas i w wybranym miejscu nowym kupcom. To oni czują się najbardziej poszkodowani i oczekują propozycji rozwiązania problemu.
Które miejsca na placu są najkorzystniejsze? Tego też oficjalnie nikt nie powie. - Nie mam zamiaru zmieniać miejsca, choć teraz alejka, na której stoimy, tylko z nazwy jest główna. Ja wiem, że stały klient mnie tu znajdzie. Jeśli przestawię stragan choćby na drugą stronę przejścia, wielu przyjdzie, zobaczy puste miejsce i pójdzie.
Jednak kierownik targowiska Kazimierz Sęga mówi otwarcie, że najbardziej intratne stanowiska znajdują się przy bramach wjazdowych. Tam klient zawsze będzie, więc stragany wysuwane są jeden przed drugi. Wiadomo bowiem, że im bardziej widoczne jest stoisko, tym większa szansa, że zainteresuje się nim potencjalny klient. W związku z tym linie, które wytyczono, aby ustalić ciągi komunikacyjne, są nagminnie przekraczane. Przychodząca na kilka godzin straż miejska próbuje zdyscyplinować użytkowników targu, jednak efektów tej pracy nie widać. Strach pomyśleć, co się stanie gdy karetka nie zdąży udzielić pomocy na czas, bo utknie między straganami. Targujący takie pesymistyczne uwagi zbywają krótkim stwierdzeniem: „Przecież to chwila i już przerzucę towar.”
Miejsce dla potencjalnych handlujących zabierają również samochody poustawiane na placu. Wielu kupców handluje bezpośrednio z nich, inni jednak wjeżdżają, by wyładować towar, a samochód parkują obok. W ten sposób plac, który już jest zbyt mały, kurczy się w oczach. Jednak alternatywnych miejsc do parkowania rzeczywiście nie ma. - Targowisko jest terenem publicznym - twierdzi zarządca. - Nie ma środków dyscyplinujących handlarzy. Mogą oni wjechać bezkarnie na jego teren czy przejść przez płot o 3 nad ranem, jeśli nie niszczą mienia. W przeciwnym razie czeka ich kara grzywny.
Regulamin targowiska to jedyna możliwość informowania kupców o ich prawach i obowiązkach. Wszyscy go podpisują, ale rzadko kto czyta. Tymczasem rejestracja, czyli przypisanie kupców do stanowisk, pozwoliłoby na wyegzekwowanie kilku punktów regulaminu. Wiadomo byłoby bowiem, kto gdzie handlował i w jakim stanie pozostawił po sobie plac. Według regulaminu kupcy są zobowiązani do posiadania worków na śmieci i posprzątania miejsca handlu po zakończeniu sprzedaży. Nie można jednak tego w żaden sposób wyegzekwować, bo przecież nie wiadomo kto gdzie handlował. Tym samym zapis jest martwy, a targowisko musi posprzątać ekipa z Centrum Usług Komunalnych i Technicznych.
Zarządca Miejskiego Targowiska robi wiele ukłonów w stronę handlujących. Udało się usunąć z placu wielki autobus, który został tam porzucony przez właściciela. Powstały dwa nowe miejsca. Również naprawa kanalizacji burzowej pozwoli na lepsze, efektywniejsze wykorzystanie placu, na którym dotychczas pozostawała po deszczu woda. Potrzebna jest jeszcze jedna zmiana - bezpłatna rezerwacja. Priorytet przy rezerwacji danego stanowiska mogłyby mieć osoby handlujące tam do tej pory. Kiedy spytaliśmy kierownika targowiska o to, dlaczego taki system nie obowiązuje stwierdził, że nie ma takiej potrzeby. Od handlarzy dowiedzieliśmy się, że targowisko w Strzelinie jest jedynym z ostatnich w regionie, gdzie tego rozwiązania nie wprowadzono.