Do zdarzenia doszło 9 listopada, w godzinach wieczornych pod Szkołą Podstawową nr 4. Z powodu braku miejsca przy chodnikach, cała zatoczka przeznaczona dla szkolnych autobusów, była zastawiona prywatnymi samochodami. Dzieci, które wróciły z wycieczki nie miały możliwości bezpiecznego opuszczenia pojazdu.
Mimo natarczywych sygnałów autobusowego klaksonu, żaden z właścicieli samochodów nie umożliwił wjazdu na zatoczkę. Łącznie 3 autobusy z uczniami były zmuszone wysadzać pasażerów na jezdni. Kierowcy osobowych aut, którzy zatrzymali się tuż za szkolnymi pojazdami zniecierpliwieni zaczęli wyprzedać.
- Panował ogólny chaos i zdenerwowanie - mówi pani Dorota, świadek zdarzenia. - Całe zajście było bardzo niebezpieczne dla dzieci, które zamiast wyjść w wyznaczonym do tego miejscu, musiały wysiadać na jezdni, która jak wiadomo jest teraz jeszcze bardziej ruchliwa z powodu prowadzonego remontu na bocznej ul. Piłsudskiego – dodaje kobieta.
Do takiego incydentu doszło w tym miejscu po raz pierwszy. - Nie mieliśmy wcześniej takich problemów. Jeśli już ktoś stanął w zatoczce autobusowej, to przeważnie byli to rodzice odbierający dzieci ze szkoły - mówi Grażyna Siemieńska, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4. - Rodzice spisali numery rejestracyjne pojazdów, ale nie wiem czy zdarzenie było zgłoszone ani na policję ani na straż miejską – dodaje.
Policjanci nie otrzymali żadnego zgłoszenia w tej sprawie. - Jak na razie nie odebraliśmy żadnego zgłoszenia dotyczącego konkretnie tego zajścia. Nie było również interwencji dzielnicowego, który patroluje ulicę kilka razy dziennie - komentuje rzecznik prasowy policji Marta Lachowiecka-Gil.
Wydaje się więc, że czwartkowy incydent był jednorazowy. Miejmy nadzieję, że na drugi raz kierowcy, którzy będą chcieli zaparkować w miejscu niedozwolonym, dwa razy się przed tym zastanowią.